wtorek, 17 marca 2020

Recenzja magazynu Lego Star Wars 3/2020

Uczciwie przyznaję, że nie jestem wielkim fanem magazynu Lego Star Wars (ani samego uniwersum Gwiezdnych Wojen, ale to już temat na inną opowieść). Większość posiadanych numerów nabyłem w ramach promocyjnych pakietów, a dołączone do nich klockowe modele szybko trafiały do rezerwuaru części dla innych projektów. Niestety, już na wstępie zdradzę, że trzeci tegoroczny numer czasopisma nie przedstawił mi żadnych argumentów by tą chłodną ocenę zmienić. Zawartość zestawu jest bardzo typowa dla magazynów Lego wydawanych pod banderą Blue Ocean Polska - oprócz samego miesięcznika otrzymujemy foilpack z minimodelem statku kosmicznego (tym razem jest to Imperialny TIE Striker) oraz limitowaną kartę Lego Star Wars (przedstawiającą Dartha Maula).


Tradycyjnie już dla tego tytułu, klockowy dodatek zamiast błyszczeć, ciągnie w dół ocenę całości. Wygląda surowo i ubogo zarówno jako model, jak i po rozłożeniu na części. Nie ma tu nic wyjątkowego ani na poziomie konstrukcji, ani wśród elementów składowych. Owszem, statek ma ruchome skrzydła (w jednej płaszczyźnie), klocki są w uniwersalnych kolorach i kształtach, a obie "kopułki" (szara i przezroczysta) mogą okazać się być całkiem użyteczne w autorskich projektach, ale to wszystko za mało, by ten dodatek uznać za szczególnie udany. Na plus zaliczam instrukcję zdatną do wycięcia bez uszkadzania reszty czasopisma.



Komiksy są dwa i oba są pod względem graficznym bardzo udane - cieszą oczy kolorami, szczegółowością i wiernym oddaniem klockowych pierwowzorów. Pierwszy zabiera nas w szaloną, oniryczną wyprawę po wizji Yody, w której mierzy się on po kolei z wszystkimi ważniejszymi czarnymi charakterami gwiezdnej sagi - Generałem Grievousem, Hrabią Dooku czy samym Imperatorem. Już choćby z tego względu warto się z nim zapoznać, jako że stanowi cenne źródło inspiracji dla amatorów rysowania w konwencji Lego. W drugiej, króciutkiej opowieści widzimy zmagania dwóch wrogich sobie pilotów w bitwie o Scarif - sensu w tej historyjce jest relatywnie niewiele, ale pojawia się "gwiazda" tego numeru, czyli TIE Striker, więc wpisuje się to dobrze w całą resztę. W obu komiksach podobała mi się klockowa dekonstrukcja - nie tylko pojazdów (statek rozpadający się na klocki), ale i figurek (użycie mocy do pozbawienia Dooku czupryny). Bardzo lubię takie nawiązania do natury podstawowego budulca światów Lego.


Oba plakaty są dość udane. Odpowiednio Darth Vader i Luke Skywalker ukazani w półzbliżeniach na tle swoich statków i symboli frakcji (przenikających się z rozgwieżdżoną przestrzenią kosmiczną), podpisani z użyciem spersonalizowanego liternictwa, mimo pewnej surowości (a może właśnie dzięki niej) robią dobre wrażenie. Podstawowy ich mankament jest taki, że najlepiej prezentują się... obok siebie - na zasadzie kontrastu. A to już, niestety, wymusza zakup dwóch numerów pisma.


Pozytywnie zaskoczyło mnie kreatywne wykorzystanie ostatniej kartki czasopisma - możemy z niej wyciąć i złożyć papierowy "samolocik" stylizowany na myśliwiec Imperium. Świetny pomysł!


Zapowiedź kolejnego numeru (w sprzedaży od 17 marca) stała się dla mnie źródłem odczuć cokolwiek ambiwalentnych. To super, że dodają ukochanego przez wszystkich R2-D2, ale po głębszym namyśle... czy jest ktoś, kto jeszcze nie ma tej figurki? Z kolei mikromodelik droida sprzątającego MSE-6 wydaje się być konstrukcją pomysłową, ale zawsze to tylko kilka klocków na krzyż.


Jak już wspomniałem, opisywany numer nie zmienił mojego postrzegania magazynu Lego Star Wars jako produktu skierowanego ściśle do fanów Gwiezdnych Wojen. Pozostali miłośnicy Lego zapewne ocenią klockowy dodatek za zbyt skromny, a jakość komiksów czy plakatów może okazać się dla nich zbyt słabym argumentem do zakupu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz