poniedziałek, 18 maja 2020

Recenzja magazynu Lego Ninjago Legacy 1/2020

W toku zaległości recenzenckich pora wziąć na widelec pierwszy numer bardzo lubianego przeze mnie magazynu Lego Ninjago Legacy (szczególnie, drugi od paru dni gości już w kioskach). Już na pierwszy rzut oka pozytywne wrażenie robi ilość dodatków: estetyczny blister z dwoma minifigurkami (tym razem jest to Cole i Nindroid), limitowana karta Lego Ninjago (Garmadon) i saszetka z dodatkowymi kartami to solidny standard, sam w sobie uzasadniający nieco wyższą cenę magazynu (19,99 zł). A jak jest z jakością klockowego dodatku? Całkiem nieźle.




Seria Legacy z założenia jest serią retrospektywną, co z jednej strony przekłada się na pewną naturalną powtarzalność, z drugiej - umożliwia zdobycie zestawów i postaci, które już zniknęły z pierwotnego rynku. Wydawca przy tym kontynuuje bardzo lubianą przeze mnie konwencję dodatków w postaci "pojedynkowych dwupaków", czyli dwóch minifigurek reprezentujących przeciwne strony konfliktu. Tym razem zaszczyt reprezentowania drużyny Ninja przypadł Cole'owi. Akurat on stosunkowo często bywa przedstawiany bez nakrycia głowy, nie dziwi więc zbytnio fakt, że tym razem zastosowano rozwiązanie połowiczne - dolna część twarzy jest osłonięta chustą, ale nic nie zakrywa jego bujnej, kędzierzawej czupryny. I bardzo fajnie, kapturów ninja mieliśmy już setki, ale dodatkowe fryzury przydadzą się zawsze. Sama główka ma tradycyjnie dwie twarze (zagniewaną i uśmiechniętą) i w tej wersji była już kilkakrotnie dodawana go magazynu. Tors (dwustronny nadruk) i nogi (jednostronny nadruk) przedstawiają estetyczne czarne kimono z brązowymi i pomarańczowymi zdobieniami oraz dość typowym dla Cole'a brakiem rękawów. W tym miejscu należą się duże brawa za płynne przechodzenie nadruków pomiędzy poszczególnymi elementami składowymi minifigurki, w tym także pomiędzy torsem i chustą. Wojownik Ziemi wyposażony jest w gigantyczny czarny młot ze złotym ostrzem i pomarańczowymi transparentnymi guzami - broń wydaje się mało funkcjonalna i nieproporcjonalna, ale nie sposób zaprzeczyć jej efektowności. Ogółem Cole wypada bardzo spójnie, autentycznie i przekonywująco.

Nieco gorzej jest z Nindroidem, choć tu nie jestem obiektywny, bo ogólny pomysł na tę frakcję wydaje mi się mało dopracowany, także pod względem estetycznym - zestawienie czerni, fioletu, czerwieni i srebra jest moim zdaniem niefortunne, choć bardzo charakterystyczne. Nasz czarny charakter ma fajny (choć jednostronny) nadruk na główce - wyszczerzone wściekłością robotyczne oblicze budzi respekt, choć od pewnego czasu łysawe minifigurki (to jest bez nakrycia głowy lub włosów) wydają mi dość ubogie. Dlaczego nie zastosowano charakterystycznego kaptura Nindroidów, który był dość powszechny i trafił nawet do magazynu Ninjago (z Nindroidem z numeru 10/2017)? Nie mam pojęcia, choć muszę przyznać, że ten brak jest zgodny z treścią zamieszczonego komiksu. Starannie i szczegółowo wymalowany tors (z dwustronnym nadrukiem) przedstawia częściowo odsłoniętą czarną tunikę z fioletowo-czerwonym lamowaniem spod której przeziera mechaniczny korpus wojownika. Co ciekawe, ta dwoistość znajduje też odbicie w kolorze rączek - jedna jest czarna, a druga srebrna z fioletową dłonią. Najsłabszym elementem opisywanej minifigurki jest uzbrojenie, będące niespójnym i mało funkcjonalnym zlepkiem piły, topora i miecza świetlnego. Jedynym argumentem na korzyść tego udziwnionego oręża jest fakt, że takiego samego narzędzia zagłady używa Nindroid z kart zamieszczonego w magazynie komiksu, więc spójność została w tym względzie zachowana (zresztą to samo dotyczy broni Cole'a oraz wyglądu obu postaci). Nindroid nie jest może rewelacyjną ani unikalną minifigurką, ale jako szeregowy niemilec sprawdzi się znakomicie.

Co ciekawe, magazyn nie zawiera instrukcji złożenia postaci. Nie żeby była to wielka filozofia, ale ten brak jest dość osobliwy.




Komiks przedstawia samowolną misję pojedynczego Nindroida, który na skutek usterki rusza do Klasztoru celem eksterminacji ninja. Jego samotna inwazja w połączeniu ze umiejętnością przywoływania niewidzialności stwarza w mieszkańcach wrażenie, że ich siedziba jest nawiedzona przez ducha. Sporo tu akcji i stosunkowo prostego humoru, choć w zadeklarowanych fanach Ninjago dyskomfort może wzbudzić fakt, że szeregowy łotrzyk w pojedynkę bez większego trudu radzi sobie z niemal wszystkimi bohaterami. Ale to drobiazg, bo aspekt humorystyczny jest w tej opowieści wyraźnie dominujący i uzasadnia takie rozwiązanie. Technicznie komiks prezentuje się bardzo dobrze - kreska jest wyraźna, szczegółów sporo, kadry ciekawe, choć tradycyjnie szwankuje czytelność choreografii walk. Summa summarum to całkiem udana odsłona.


Poziom plakatów jest mocno zróżnicowany. Grafika przedstawiająca Cole'a na płomiennym tle jest świetna, podobnie Garmadon z tylnej strony okładki mimo prostoty wypada efektownie. Nieco gorsze wrażenie zrobił na mnie kolaż atakującego Zane'a i szarżującego Nindroida - ot, grafika jakich wiele, w dodatku takie zestawienie żadnych dodatkowych wizualnych walorów ze sobą nie niesie. Najsłabiej wypada Pożeracz Światów, który może i dobrze oddaje konstrukcję tej bestii, ale wygląda przy tym prymitywnie i sztucznie (render zamiast zdjęcia lub rysunku).




Szczególnie wartościową w magazynie Lego Ninjago Legacy rubryką są dla mnie strony zawierające kompendium wiedzy - do wycięcia i kompletowania w segregatorze. Tym razem dowiemy się nieco więcej o Nindroidach oraz pojedynku Jay'a z Pythorem. Jak dla mnie to pomysłowe i sensowne, choć bardzo pobieżne przedstawienie materiału.


Miłą niespodzianką jest maska Złotego Ninja do wycięcia, uieszczona na ostatniej stronie okładki. Niestety, nie da się tego zrobić bez zniszczenia jednego z plakatów.



Zapowiedź kolejnego numeru (w kioskach od 14 maja) jest co najmniej obiecująca, bo dostaniemy z nim Lloyda w stroju retro oraz Kamiennego Samuraja. Wprawdzie Lloydów była już cała armia, ale Kamiennej Armii... całej armii jeszcze nie było (przypominam sobie tylko tego z numeru 8/2017). A zatem każdego szeregowca pod rozkazami Mrocznego Władcy przyjmę z radością.


Magazyn Lego Ninjago Legacy po raz kolejny mnie do siebie przekonał, bo mimo podwyższonej ceny (w stosunku do zasadniczej linii pisma) oferuje także podwyższony standard dodatków i treści. Z opisywanym numerem otrzymujemy dwie całkiem udane minifigurki, które same w sobie umożliwiają rozgrywanie wymyślonych fabuł - taką "samodzielność" dodatków zawsze oceniam wysoko. Nieustająco podoba mi się sam zamysł wydawcy, by do kolejnych blisterów oprócz bohaterów ninja dodawać przedstawicieli kolejnych wrogich im frakcji, dzięki temu nawet nowi czytelnicy mają okazję uzupełnić kolekcję. Pozostałe elementy magazynu (komiks, plakaty, kompendium) wypadają równie solidnie, dzięki czemu otrzymujemy całkiem niezły, choć nie rewelacyjny numer.

2 komentarze: