Bardzo obawiałem się tego numeru magazynu Lego Ninjago, bo zapowiedziany klockowy dodatek ani o jedno drgnienie nie przyspieszył bicia mojego serca. Skoro minifigurka już na wstępie ląduje u mnie na boku, to czy czasopismo jest w stanie przekonać mnie do siebie samą zawartością? Trudna sztuka, a listopadowa odsłona magazynu nawet nie próbowała tego zrobić.
Jak już zasygnalizowałem na wstępie, klockowy dodatek to najsłabszy element tego zestawu. Nie dlatego, żeby minifigurka była jakaś felerna czy szczególnie brzydka, bo to bardzo efektowny i ciekawy model. Po prostu to kolejna niemal identyczna figurka, która dostajemy w krótkim czasie - taka sama jest w aktualnym numerze Ninjago XXL (wcześniej była w magazynie Cartoon Network), a od dodatku do numeru magazynu Lego Ninjago 10/2018 i nowego komiksu różni się jedynie maską i uzbrojeniem. Jeśli więc mamy już któreś z wymienionych czasopism, to dodatek okaże się srogim zawodem, jeśli jednak magazyn Ninjago kupujemy selektywnie i podobnego Kaia jeszcze nie mamy, to nadarza się kolejna okazja by nadrobić ten wstydliwy brak, bo figurka jest tego warta. Ma naprawdę piękny wzór kimona (dwustronnie nadrukowany tors i jednostronnie nadrukowane nogi), a nowy jednoczęściowy (ale dwubarwny) model maski jest dużo bardziej wygodny w użyciu niż poprzednio stosowane dwuelementowe nakrycia głowy. Kai ma tradycyjnie dwie buźki - uśmiechniętą i zawziętą, obie okraszone jak zwykle blizną i plastrem. Za jedyny oręż służy mu przerośnięta megakatana, stanowiąca składankę tradycyjnego samurajskiego miecza i kilku dodatkowych elementów, w tym bardzo użytecznego ozdobnego czarnego "pompona". Ogółem nasz ninja wygląda więc świetnie, ale miejcie litość! Ile nas jeszcze czeka powtórek? Przecież to już inwazja! Rozumiem tworzenie np. armii śnieżnych samurajów, ale armii kaiowych klonów nikt przy zdrowych zmysłach tworzyć nie będzie.
Komiks przedstawia drużynę ninja błąkającą się w pustynnej piramidzie oraz inwazję ognistych węży na Ninjago City. Niestety, wątki te się nie ani się nie przecinają, ani i nie znajdują sensownego zwieńczenia. Czytelnik trwa w poczuciu, że właśnie przeczytał wyrwany z kontekstu środkowy rozdział opowieści, nie doświadcza bowiem ani zawiązania historii ani nie poznaje jej finału. Pozostaje więc spory niedosyt, tym bardziej, że i pod względem graficznym komiks nie powala na kolana. Tła nie zachwycają poziomem dopracowania detali, a odwzorowanie dynamicznego ruchu walczących stron tradycyjnie dla tej serii mocno szwankuje.
Za to plakaty to tym razem towar z najwyższej półki. Pierwszy to zbiorowy portret bohaterów z ich energetycznymi "fryzurami" z aktualnego sezonu. Wyglądają dostojnie i groźnie, a nasze oczy odruchowo szukają dla nich wolnego miejsca na ścianie. Drugi plakat jest wcale nie gorszy - Kai przebijający się ku nam za pomocą swojego mega-oręża pociągnięty jest czarną obwódką, co nadaje mu nieco komiksowy wygląd.
Zapowiedź kolejnego numeru (w kioskach od 26 listopada) zasiała we mnie kiełkujące ziarno niecierpliwości. Dodatkiem do dwunastego numeru będzie kolejny śnieżny samuraj, jednak trudno mówić to o zdublowaniu postaci, bo tym razem otrzymamy lodowego wojownika w efektownym pancerzu, z odmiennych hełmem i groźnie wyglądającą lodową lancą. Jak dla mnie rewelacja, ja planuję z tych zimnokrwistych drani uzbierać pokaźny oddział i z nadzieją wypatruję kolejnych modeli z tej frakcji.
Subiektywnie oceniając ten numer nie potrafię wykrzesać z siebie zbyt wiele entuzjazmu. Nie lubię dublowania dodatków, tym bardziej w przypadku tak silnie skonkretyzowanych bohaterów, a dwa dobre plakaty to trochę za mało, żebym mógł uznać ten numer za wart polecenia. Nawet jeśli nie macie jeszcze takiego wzoru Kaia, to sensowniejszym wyborem wydaje się jednak zakup magazynu Lego Ninjago XXL - dokładając do interesu kilka złotych zyskacie pomysłowy minimodel ognistego smoka i dwa potężne plakaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz