Po głębokim zawodzie spowodowanym październikowym numerem magazynu Lego Ninjago, jego listopadowego następcy wypatrywałem jak kania dżdżu. No i się doczekałem, bo w najbliższy wtorek (26.11) trafi do kiosków, a ja już dziś mogę się z Wami podzielić kilkoma refleksjami na jego temat. Kolejny śnieżny samuraj wpadł w moje ręce i po bliższej inspekcji utrwalił mnie w przekonaniu, że lodowa armia Generała Vexa, to jeden z najlepszych konceptów twórców Ninjago w ostatnich latach.
Już na wstępie zauważę, że dwustronnie nadrukowana główka (oblicze groźnie wyszczerzone i druga facjata nie mniej groźna, a jedynie bardziej zmrożona) i tors oraz jednostronnie nadrukowane nogi (w obu przypadkach piękne nadruki solidnie zmrożonej samurajskiej zbroi) są tu identyczne jak u samuraja z numeru 8/2019 (którego szczegółowy opis znajdziecie tutaj). Istotne różnice są jednak zauważalne już na pierwszy rzut oka. Po pierwsze nowy wojownik ma dodatkowo niesamowicie efektowną, przebogatą w detale zbroję - zdobny w błękitne kryształki pancerz, którego lewa część jest skuta lodem. Po prostu: wow! Co ciekawe, zbroja ma bliźniaczo ukształtowany front i plecy, więc możemy ją sobie obrócić. Drugą różnicą jest hełm, bardzo ładny, ale mniej dostojny niż u poprzednika (ma jednakże na czole uchwyt na klejnot, więc można trochę podrasować). Po trzecie - tym razem zamiast dziwacznego lodowego topora ma budzącą respekt lodową lancę. Szczególnie jej ostrze znaleźć może wiele alternatywnych zastosowań (jako atrybut żywiołu lodu, monstrualny kieł, gigantyczny sopel czy symbol siły odrzutu), choć środkowy element w ciemnobrązowym też z łatwością zaadaptujemy do pochodni lub po prostu w charakterze lunety.
Jak w ostatnim natłoku minifigurkowych powtórek oceniam tak podobne do siebie postacie śnieżnych samurajów? Bardzo pozytywnie, bowiem w przeciwieństwie do silnie skonkretyzowanych, unikalnych bohaterów (typu Kai czy Cole), od szeregowych wojowników wręcz oczekujemy pewnej dozy powtarzalności. Póki co żołdacy lodowej armii cieszą mnie niezmiernie i z dziecięcą radością powitałem już u siebie ich zwarty kilkuosobowy oddział. Jedyna moja drobna sugestia to zamiana ich hełmów - w ten sposób otrzymamy lekkozbrojnego piechura i jego ciężej opancerzonego oficera.
Komiks, podobnie jak w poprzednim numerze, stanowi wyrwany z kontekstu fragment większej całości. Niby stanowi kontynuację poprzedniej odsłony, ale kluczowe fragmenty są dla nas zagadką (poprzednio dowiedzieliśmy się, że Kai utracił swoją moc żywiołu, ale nie wiedzieliśmy w jakich okolicznościach, tym razem komiks informuje nas o uwolnieniu drużyny ninja z pustynnej piramidy przez PIXAL, ale nie wiemy jak tego dokonała). Tego typu fabularne luki wyraźnie nie służą opowieści, która zmierza w niewiadomym kierunku i nie za bardzo potrafi się rozpędzić. Dość powiedzieć, że przez połowę przedstawionej historii ninja ostrzeliwują z armat płomienne żmije. W dodatku robią to lodowymi kulami, które topią w locie... mocą błyskawic. Komiks nie zachwyca także pod względem graficznym, prezentując na tej płaszczyźnie zaledwie poprawny poziom. Wypada na to, że tym razem komiks to najsłabsza część czasopisma.
Za to plakaty znowu są świetnie. Atutem pierwszego jest obecność u boku Jaya także i Daretha (którego nie sposób uznać za częstego bywalca na kartach plakatów), żywa kolorystyka i fajny komiksowy kontur. Na drugim widzimy mechanicznego tytana i mimo, że nie znajdziemy tu żadnych graficznych wodotrysków, to skala i estetyka samej konstrukcji nadają mu prawdziwie tytanicznego dostojeństwa.
Na uwagę zasługuje zawarta w magazynie prosta gra planszowa, która nie tylko w ciekawy sposób stawia naprzeciw siebie śnieżnych samurajów i płomienne żmije, ale także wymaga zaangażowania do rozgrywki klocków wchodzących w skład dodatku, co samo w sobie jest znakomitym pomysłem.
Uroczym dodatkiem jest też humorystyczny losowy generator bohaterów na końcu magazynu. Niestety ostatnia karta okładki nieodmiennie okupowana jest przez reklamy, na wymagające większego zaangażowania zadania kreatywne nie możemy więc liczyć.
W zapowiedzi kolejnego numeru (w kioskach od 27 grudnia) znajdziemy (niestety) kolejnego ninję, tym razem (na szczęście) w osobie Zane'a. Akurat w tej nieco futurystycznej stylizacji na łamach czasopisma jeszcze nie gościł (w bardzo podobnej był jednakże w broszurze "Wielkie starcie"), więc propozycję oceniam na plus, tym bardziej ze jego "lodowy mega-szuriken" składa się z kilku ciekawych klocków.
Tytułem podsumowania powyższych wywodów - listopadowy numer magazynu Ninjago to powrót do wysokiej formy. Czytelnik otrzymuje świetną figurkę, równie dobre plakaty i kilka sympatycznych rubryk w samym czasopiśmie. Lodowa armia ma w sobie taki potencjał, że z chęcią powitałbym w przyszłych numerach kolejne odmiany tych zmarzluchów. A wracając do końcowego werdyktu: numer-miodzio, palce lizać!
Kolejna świetna recenzja. Cieszy mnie to, że pojawiają się już częściej. Całkowicie się zgadzam z tym co szanowny napisał o lodowym samuraju. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za miłe słowa, dużo dla mnie znaczą. :) Pozdrawiam
Usuń